czwartek, 9 czerwca 2011

obiady czwartkowe

dzień pod tytułem " i po co ci to było"... nerwowo, nieprzewidywalnie...

upał zelżał, pada, nareszcie, może deszcz oczyści nagromadzone, negatywne emocje.

byleby zamknąć sprawy, byleby wyjechać, byle do 1 lipca, kiedy to zamknę walizkę i wyjadę, zostawiając wszystko za sobą. do domu, do słońca na taras, do lasu, gdzie nie ma zgiełku miejskiego, krzyków, hałasu.

czas zrewidować cele i zamierzenia, zanim stracę wszystko, zanim stracę siebie... znów.

czwartek, 2 czerwca 2011

gluon

W zderzeniu kwarku niebieskiego i antykwarku antyczerwonego produkowany jest gluon o jakim kolorze? oto jest pytanie... hmmm skoro kwark niebieski promieniuje gluon niebiesko-antyzielony, to... ech a mogłam teraz pracować przy zderzaczu hadronów...trzeba było nie iść w służenie ludziom, a zabrnąć w kochaną fizykę cząstek elementarnych.

koleje życia bywają dziwne, a podejmowane decyzje mają wpływ na każdą minutę życia...moje mogło być całkiem kolorowe, a teraz jest takie małofizyczne, a bardziej metafizyczne.

w każdym razie ulubione zajęcie "zderzanie".

jak koncepcja rodzi się w bólach...





...czyli dostosowywanie możliwości finansowych do wzornictwa ulubionej galerii... Pomysł określiłaby jako "ciążę przenoszoną" ... a teraz już tylko należy wypchnąć koncepcję, osadzić w przestrzeni...i gotowe.

będzie industrialnie, zdecydowanie, męskie wnętrze, stal, ech... beton beton beton:))

Aleksandra Jakubowska

czyli jak się zbija kapitał polityczny na skandalach i aferach:)

odsłona 1: come back...

we will see...

different DNA

w ramach tego co się działo ze mną przez ostatnie kilka miesięcy podsumowanie może być tylko jedno... W GŁOWIE SIĘ POPRZEWRACAŁO...

własne M stało się rzeczywistością, krwią okupione, dosłownie, ale przyniosło na chwilę spokój i ukojenie. Budowa harmonii i równowagi w toku.

w tzw. międzyczasie kilka wydarzeń zburzyło całą ideologię i kazało zresetować ścieżkę, którą szłam. mówią "nie miej złudzeń", mówią... i co z tego.

głupcem nazwać mogę każdego kto żyje pewnikami, choć sama ostatnie lata bywam pewna, że za każdym razem kiedy się odwrócę, spotka mnie przygoda. jeszcze się nie pomyliłam.

ostatnia kosztowała mnie utratę zmysłów i zasad, ciężko wrócić do pionu, ale wciąż próbuję.

gapię się na zachód słońca, codziennie od 1,5 miesiąca, jak małe dziecko z rozdziawioną buzią i ołówkiem w ręku, kreślę kręgi.

kreatywnie rzecz biorąc tworzę koncepcję, koncepcyjnie rzecz ujmując kręcę się wkoło szukając rozwiązania.

zamykam oczy i kiedy liczę do 3 i otwieram uśmiecham się, bo to co poprosiłam, znów się okazuje być realne na wyciągnięcie ręki.

2 rok...sama, szczęśliwa, spokojna... tyka zegar miarowo, to był dobry miesiąc maj, dobry...

piątek, 7 stycznia 2011

Ty...

myślę, że jesteś tutaj za rogiem...że zaraz złapiesz mnie za kark, jak to zwykłeś czynić, gdy chodzimy razem ulicą. podoba mi się to niewinne wyuzdanie, jak spojrzysz niby mimochodem na mnie i chwycisz pewną ręką. podoba mi się ta giętkość, prędkość, siła, przyłożenie, męskość.

uda razem złączone, wszystko skierowane w jedną, Twoją tylko stronę.

zamykam oczy, plotę z włosów warkoczyk, uśmiecham się rozkosznie. pachnie, sprośnie...na raz dwa trzy weź mnie...proś mnie...dam Ci wszystko co chcesz, jak na wędce załapana złota rybka wnet.

dłonie moje, nieprzytomne błądzą, smakują niedotykalny świat, inny odnajduję w sobie stan. ten bez lęku, bez niemiłych dźwięków, bez tchu zaklęta w policzek Twój, o wielki...mój...jedyny...na skrawku materiału zaczyny, kawałka miłości, jak wypiek, słodki, jak te bułki ze śliwką, to nie są półśrodki.

kawałek serca daję na dłoni, parskam w przestrzeń niczym mały konik...biegnę do Ciebie rozmarzona, niczym młoda żona, ona...szalona, spod cienia grzywy fantazje, oczy, konam...wtulona, na zawsze na chwilę, na dni parę, na szczęścia szalę rozłożę nas dwoje, po równo, po połowie...

kochania ułamki niczym drzwi, te od tej tylko klamki, zamknięte w jedną stronę, zatrzaśnij proszę za mną, szalone...

oczy Twoje dotykam, usta, głowa szczęściem wypełniona i jednocześnie pusta...lekka niczym chusta...rozłożysta, zaiste istnie krwista. miłością serce rozpalone, gna w tę samą stronę...jak chmury wiatrem gonię, jak toń Twych zielonych oczu, tak w nich tonę, w sercu uczuciem płonę...głosy, tylko one...kradzione....spojrzenia ukradkiem wtopione.

kładę się spokojna, Twoja.

widzę obraz, łanem zboża malowany, uśmiech Twój w trosce zatapiany, jakbyś codziennie malował od nowa, tylko dla mnie, dla mego słowa. widzę jak spoglądasz, cicho..., jak otwierasz wrota, jak głaszczesz pędzlem nicość. jak obracasz głowę widzę, jak się na ten obraz zawstydzę, jak się czerwienię wszędzie, co z nami teraz będzie...jak rośniemy w siłę, jak zamykamy się od świata na chwilę...jak zastygamy oboje w sobie, jak mamy tylko siebie nas dwoje.

na koniec widzę światło, widzę duszy zwierciadło i łagodność oczu Twoich stadło, galopuje ku mnie szalone, bicia sercem okupione...zatrzymaj je na chwilę, jak nieuchwytne motyle, za ile, za mile, jak cichutko Ci do ucha kwilę.

zasypiam powoli, mimo woli, to się dzieje jak na hamaku, w słodkiej miłości niewoli. odpływam naga, jak na szali położona łagodności Twojej przeciwwaga. bezpieczna do szczęścia wystarczam. konieczna, z tendencją sprzeczna, waleczna, kręcący świat się wokół, niebezpieczna.

a teraz tylko ten zapach w powietrzu. z nim zasypiam. w Ciebie wyobraźnią wtulona między obojętność a szaleństwo włożona, na półkę jak książka z okładką spaloną, gdzie tytułu brak na obwolucie, gdzie rozdziały piszę... wstydliwe knucie, istne przeżywając szczęściem zatrucie...

zostań mi, proszę, nie w skrócie...

morsko mi








młody człowiek się zawziął stanął i wyszło coś takiego...myślę, że to będzie mój motyw przewodni do nowej kuchni, jeśli ją w końcu przysposobię...kiedyś. morsko mi...