sobota, 28 czerwca 2014

daleki ląd

"bo męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać (...)" w jego ramionach mimo, że daleko gdzieś w wyobraźni.

piątek, 27 czerwca 2014

little girl

I remember her from my dream...

czwartek, 26 czerwca 2014

w podróży

z walizką przeżyć
z bagażem lat
już spakowana
ruszam w świat

i jeszcze tylko
ostatni raz
spojrzę za siebie
i powiem "tak"

uwięziona


w cierniach ...

sama


stoję gdzieś między nocą a dniem
zagubiona w myślach, człowieka cień

badam naturę jej strony dwie
zanurzam się w sobie, tonę na dnie



motyle w mojej głowie

trzepotaniem skrzydeł
chwile ulotne
pyłkiem kwiatów winne

jedynie lot długi
jakby za morze
trzymam kurs inny

zapatrzona

zapatrzona...

w kolorowe balony jak lecą w niebo
w lampiony, co tlą się światełkiem
w gwiazdy migocące nad głową

rozmarzona...

wspomnieniem pierwszego pocałunku
westchnieniem minionych lat
aurą zórz polarnych







środa, 25 czerwca 2014

the story of my life

pamiętam paprocie na Śląsku, tak duże, jak drzewa i las, zapach drewna w nim. chlewik pamiętam i moją świnkę ulubioną, z którą mogłam gadać godzinami, przynamniej dopóki nie poczuła się zdradzona przy wizycie weterynarza... koty pamiętam całe tuziny maluchów, które wyciagałam za uszy zza łóżka, śpiąc przy ogrodzie. bliny z jagodami, Mikiego i szpinak. kaczuszki w fartuszku i bajorko błota po środku uliczki. to wszystko składa się na dzieciństwo, wszystko przedtem to luka, te sny lekarze i nasz natychmiastowy wyjazd nad morze, znany mi tylko z opowiadań, bo przecież mogłam umrzeć, tak chora byłam. nagle budzę się w innym świecie, czuję zimno, chłod silnego wiatru, słyszę szum morza, którego się boję do dziś.

najwcześniejwsze wspomnienie z dzieciństwa 2,5 roku, ja na rękach żołnierza, przerażona i mama z wielkiem brzuchem, tato w panice, bo przecież za chwilę na świat przyjdzie mój brat i wszystko się zmieni.pamiętam jak dziś jak ją zabierali z domu, co czułam. no i ten moment kiedy potem żołnierz zabrał mi smoczek i wyrzucił przez okno. fortel, bo przecież mój zgryz już wtedy budził zgorszenie.

beztroskie dzieciństwo, wypełnione ludźmi, choć samotne. ludzi już dziś nie ma. została jedna osoba, które ufam, do której przywiązanie jest tak duże, że choćby i 100 lat minęło, zawsze będę czuć to samo. dziewczęca przygoda, karteczki w płocie. powrót do zabaw, wspólnych wypadów, pierwszych miłości i zawodów.

to jaka jestem dziś jest wynikową miliona przygód, które przeżyłam i niewyjaśnionych zdarzeń, których jestem udziałem.

"o czym szumią wierzby", książka i bajka mojego życia, coś co ukształtowało mój wewnętrzny świat, otworzyło głowę. śmierć babci, pierwsze wspomnienie o tym, czego świadkiem potem byłam. trudno wymazać z pamięci. zdjęcia, całe tysiące, każdego ułamka wspomnień...

cdn



to przecież tylko sen...

wciąż nie mogę zapomnieć o śnie i małej dziewczynce w nim. "to tylko sen..." - powtarzam sobie po raz kolejny. jednak szczegóły w nim zawarte są tak jasne i klarowne, że ciężko uciec od myślenia o tym, co się ma wydarzyć. znów wszystko nabiera sensu, a układanka staje się coraz bardziej klarowna, czysta, przejrzysta. składam myśli w kalendarz, by spróbować cokolwiek umiejscowić w czasie, ale nie potrafię znaleźć punktu zaczepienia - jeszcze.

może za chwilę obudzę się znów, bądź zasnę snem kamiennym i będę mogła spojrzeć w lustro swobodnie z nadzieją na lepsze jutro.

widzę swoją córkę, jest już coraz bliżej, czuję zapachy, ciepły spokojny dom, drewno. zapach igieł sosnowych, w oddali jabłonie, stare, ale jakbym je sama sadziła. orzech z bordowymi liśćmi, laskowy, pachnie. wiatr szumi. dziewczynka zbliża się, ma jasne oczy, kręcone włosy, z każdym rokiem jest coraz bliżej i czuję, jakby ten przyszły rok miał być przełomowym dla mnie.

moja droga jakby dobiegała końca, jakby się coś zbliżało, ogromnymi już teraz, krokami. jeszcze tylko moja niepewność hamuje zdarzenia, ale frunę ku górze, by potem pikować bezpieczna, szczęśliwa i nigdy już nie rozbić się o rzeczywistość.

chciałam ją chwycić za dłoń, zabrać ze sobą - poczuć, jak wiosnę, na którą tak czekałam, ale była jeszcze o krok za daleko ode mnie. dłoń moją chwycił ktoś inny jednak, spłoszony, łagodne oczy, jak zwierciadło minionych zdarzeń, przed którymi nie ma ucieczki. chwycił mocno... i ja chwyciłam, nie puszczę. czasem w oczach ludzkich zobaczyć można wszystko, a czasem jest tylko pustka, bezkresna niemoc, strach i pytanie co dalej. jak trudno uwierzyć w cud, gdy dzieje się on tu i teraz, namacalnie.

dlatego za każdym razem, gdy wątpie, jedna przypowieść ratuje mi serce i głowę od zapomnienia:

W POSZUKIWANIU SENSU ŻYCIA

Czasami człowiek jest zupełnie nieświadomy swych czynów i ich konsekwencji. Historia Jeki jest dobrym przykładem takiego "nieświadomego działania".(Według bardzo starej opowieści z Turkiestanu)

Jeka, bogaty właściciel ziemski, pod koniec życia pełnego sukcesów odkrywa, że właściwie nie miało ono żadnego sensu. Postanawia więc znaleźć siły i możliwości, dzięki którym będzie mógł pomóc swoim bliźnim we właściwy sposób. Porzuca swą wysoką pozycję i wyrusza w świat jako żebrak.
Po kilku latach dociera do ubogiego klasztoru położonego pośród pustyni, gdzie mieszka mistrz Taptuk ze swoimi uczniami. Mistrz jest ślepy. Wodząc dłońmi po twarzy żebraka obiecuje mu poznanie prawdy. „Ta prawda, mój synu, będzie ci ujawniana stopniowo. Na razie nie mam dla ciebie nic innego jak tylko zamiatanie wewnętrznego dziedzińca. Zamiataj go siedem razy dziennie."

Jeka, pełen wdzięczności, bierze się do dzieła i sprząta dziedziniec bardzo gorliwie siedem razy dziennie. I co dzień widzi, jak niewidomy Taptuk idzie pod rękę z żoną, za nim zaś podążają uczniowie do domku, w którym mistrz naucza. .
Tak mija rok. Jeka, przyzwyczajony do działania i sukcesów, robi się przy ciągłym zamiataniu podwórza coraz smutniejszy. Lecz pewnej nocy budzi się z myślą: „Mistrz chce mnie nauczyć pokory!". Cały uszczęśliwiony podejmuje więc następnego ranka pracę, ale teraz śpiewa podczas zamiatania, a melodie i słowa same rodzą się w jego istocie.
Płyną lata. Jeka popada w coraz większą rozpacz. Każdego dnia widzi jak mistrz i jego uczniowie przechodzą obok, śmiejąc się. Nawet na niego nie spojrzą. Nie powiedzą ani jednego słowa!
Pewnej nocy więc, po piętnastu latach oddanej pracy, Jeka postanawia odejść, czuje się całkowicie opuszczony i rozczarowany. Pierwszego dnia na pustyni serce jego jest pełne radości: „Teraz mogę robić, co zechcę!". Drugiego dnia jednak czuje głód i pragnienie. A na trzeci dzień jest już tak wyczerpany, że kładzie głowę na kamieniu, aby spokojnie umrzeć...

Gdy tak się układa, spostrzega w oddali namioty, wielkie kolorowe obozowisko, pośrodku którego wznosi się dym z wielu ognisk. Zbierając ostatnie siły idzie potykając się, aż dociera do wielkiego okrągłego namiotu, w którym dokoła suto zastawionego stołu siedzi wielobarwna kompania. Zostaje serdecznie przyjęty, dostaje jeść i pić, ile tylko zapragnie. Nasyciwszy się, Jeka zapytuje, skąd przybyli ci łaskawi ludzie, a oni mu odpowiadają: „Przywiódł nas tutaj pewien głos. To jest najpiękniejsze miejsce na świecie! Każdego dnia wiatr przynosi nam śpiew nieznanego mnicha, a my słuchamy i śpiewamy razem z nim. W tym samym momencie pojawiają się najbardziej wyszukane potrawy, właśnie takie, jakimi się przed chwilą uraczyłeś."
Jeka pyta więc, czy mogliby nauczyć go tych pieśni, aby nie umarł z głodu błądząc po pustkowiu. Kompania zaczyna śpiewać... Ależ to są te same słowa i melodie, które on sam wyśpiewywał zamiatając dziedziniec! Poznaje słowa, które wychodziły z jego własnych ust i muzykę, która rodziła się w jego sercu... i która odpędzała samotność!
Zawstydzony, myśli teraz o wielkiej mądrości Taptuka, który udzielił mu nauki, jak ukochanemu synowi, a on, Jeka, w ogóle tego nie zauważył!

Natychmiast żegna się i szuka drogi powrotnej do klasztoru, dokąd przybywa w środku nocy. Brama jest zamknięta. Na jego wołanie nadchodzi żona Taptuka i mówi do niego łagodnie: „Wróciłeś, Jeko? Nie wiem, czy Taptuk przyjmie cię znowu do nas. Twoje odejście bardzo go zasmuciło. Co za nieszczęście, powiedział, że opuścił mnie najukochańszy syn! Czy warto jeszcze żyć? - Ale wpuszczę cię. Połóż się na zakurzonym dziedzińcu i czekaj, aż mistrz będzie rano przechodził. Jeśli trąci cię nogą i powie: Cóż to za człowiek? Będziesz musiał opuścić nas na zawsze. Ale jeśli powie: Czy to nasz ukochany Jeka? będziesz wiedział, że znowu możesz u niego zamieszkać."
I Jeka kładzie się w kurzu. O poranku widzi, jak Taptuk zbliża się prowadzony przez żonę. Zamyka oczy i czeka. Jakaś noga dotyka go delikatnie, a głos mówi: „Czy to nasz ukochany Jeka?"

Jeka wstaje rozradowany. Śpieszy się, aby wziąć miotłę i zamiatać dziedziniec, siedem razy dziennie, aż do śmierci, kiedy to ciało jego upada w pył, ten sam, który tak długo zamiatał. Lecz jego pełne radości pieśni unoszą się i żywią tych wszystkich, którzy łakną tego pożywienia.



słowotok

w istocie składam słowa sama
zaiste słów potok werbalna brama
i zdania ciurkiem wychodzą spod palca
taka to oralna gra niczym do walca

i dźwiękiem sylaby turlam po cichu
i piszę zdaniami niczym słowa mnichów
zaglądam do ksiąg szukając tajemnic
i słowom nie wierzę znikając bezwiednie

u wrót poematy skrywanych historii
i szaty rozdartych na pół euforii
gdzie piórem słowotok raz napisany
wymyka się całkiem poza zmysłów ramy

moje niebo

gapię się w niebo, miliardy gwiazd
setki z nich mówią, że czas już spać

dalej się gapię z nadzieją, że
przyjdziesz po trawie jak rosa wnet

może usiądę lub wstanę znów
ile zagadek tyle marnych słów

chmurom po niebie gonić się dam
i znajdę Ciebie u nieba bram

wtorek, 24 czerwca 2014

zostań...

nie karmię Tobą tęsknoty za światłem
ni myśli samotnych nie żegnam

nie będę loterią emocji przydatnych
ni dźwiękiem który da Ci sygnał

nie mogę uciekać już dłużej przed sobą
ni wypełnić Tobą przestrzeni

nie słucham już także myśli natrętnych
nie skradnę słońca promieni

w oddali już szeptem nie tracę oddechu
nie jestem słów niewolnikiem

i jeszcze tylko w tym całym pośpiechu
bywam niekiedy niemym krzykiem

radosna już byłam i będę spokojna
gdy życia firmament wypełnisz

i jeszcze dodaj tylko garść uśmiechu proszę
zanim wyjdziesz i życie mi zmienisz


opowiadanie cz.1

jeszcze tego samego dnia odebrała telefon. głos w słuchawce wydawał się być znajomy, ale wciąż nie mogła sobie przypomnieć, z kim ma do czynienia. krótkie: "tak?" złamało ciszę na chwilę, gdy po drugiej stronie usłyszała nagle: "co masz na sobie, opowiedz mi". głos jej drżał. nie wiedziała czy odłożyć słuchawkę, czy jednak odpowiedzieć. jedyne co potrafiła z siebie wykrztusić to ciche "nie rozumiem".

męski głos w słuchawce był pewny, ciepły, barwą przypominał jej czas, kiedy była szczęśliwa, chciana, atrakcyjna, kiedy mogła sobie pozwolić na wszystko z kim tylko chciała.

nagle w głowie narodziła się szybka myśl, żeby jednak wejść w tę grę, od tak, bez zobowiązań. głos słuchawce, powtórzył niecierpliwie tym razem już: "powiedz mi co masz na sobie w tej chwili". leżała sekundę w bezruchu, aż podniosła się z fotela, który wydawał się stać wieczność w tym samym miejscu i przesunęła go w stronę zachodzącego słońca, ku oknu. "nie mam na sobie absolutnie nic" odparła jeszcze spłoszona cichym głosem, by jeszcze w tej samej sekundzie dodać pośpieszne "przyjdź, jeśli chcesz zobaczyć, sprawdzić". chwila trwała niezręczna cisza. ona niepewna, co dalej, nieznajomy po drugiej stronie słuchawki, którego nie mogłam nijak dosięgnąć. "zaraz będę" - odparł pewnie.

sygnał zawieszonego połączenia obudził ją z pół letargu w jakim przez tę minutę tkwiła. szukała jeszcze słów, myśli, analizowała chwilę, aż usłyszała pukanie do drzwi. przerażona spojrzała w kierunku długiego korytarza, myśląc, że to nie dzieje się naprawdę, przecież to nie może być "on", kim on jest, dlaczego... tysiące myśli przelatywały przez głowę jednej sekundy. pukanie stawało się coraz głośniejsze i dobitniejsze. nie mogłam już go słuchać. powolnym krokiem udała się do drzwi by je otworzyć.

... i otworzyła. "kłamczucha" usłyszała od wejścia. w progu stał wysoki mężczyzna, postawny, ciemne oczy, szelmowski uśmiech, 3dniowy zarost. "mogę wejść" - zapytał niepewny i zaraz potem ruszył w jej kierunku. stała jak sparaliżowana dosłownie, kiedy doszło do niej kim był. nie wiedziała go 10 lat. minęło za dużo czasu, żeby móc określić co ich łączyło przed laty. jak krążące satelity odnalazły się nagle na jednej orbicie. "myślałaś, że nie pamiętam gdzie mieszkasz" odrzekł, uśmiechając się w ten charakterystyczny da siebie sposób. "ja nie... ja... skąd się tu wziąłeś" - zdążyła dosłownie wybełkotać przerażona tym jak wygląda. "to nie ma znaczenia, jestem i już", usiadł w fotelu pod oknem, zwracając jej uwagę, że niepotrzebnie go przesuwała, bo na wykładzinie pod konsolką został po nim ślad. zawstydzona usiadła, a właściwie opadła na krzesło przy stole. "kawy?"- zagadnęła bezwiednie, nie wierząc wciąż oczom, uszom.

"masz ładną sukienkę, taką dziewczęcą", odparł silnym męskim głosem. spłoszona uciekła do kuchni zaparzyć kawę. gdy weszła z powrotem do salonu, siedział już bez płaszcza i butów, patrzył w dal, jakby czas stanął w miejscu. przecież tamtej nocy, kiedy zniknął, pamiętała go jeszcze rano w tej samej pozie, zamyślonego, patrzącego na budzi się ranek. podała kawę, ciche "proszę" wyrwało go z milczenia. uśmiechnęła się niepewna, w głowie miliony myśli, skąd, jak, kiedy, dlaczego. nie wiedziała co zrobić, pytać, nie pytać. on zadecydował za nią, jak zwykle z resztą "rozbierz się proszę, chcę sobie przypomnieć jak to jest" - dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu. zamarła. zdała sobie sprawę, że może i minęło 10 lat, ale nie zapomniała, ani tego co było między nimi, ani tych chwil, kiedy była słaba bez niego, bezradna.

nie umiała wydusić z siebie słowa, chciała krzyknąć żeby się wynosił, że to pomyłka, że to nie ona. w jednej chwili zdała sobie jednak sprawę z tego jak bardzo daleka jest od agresji, uczucie gniewu zastępuje pożądanie, które dusiła w sobie latami.

słońce powoli zachodziło za horyzontem, pokój ogarniał półmrok. ostatnie promienie jasno brodziły po podłodze tańcząc ze sobą jeszcze chwilę, aż całkiem znikną z zakrętem salonu. stary gramofon grał w tle muzykę i choć dźwięki nie były już świeże jak dawniej, wciąż brzmiały świetnością tych chwil w nich zaklętych.

cdn

sen nocy letniej

przyszedł do mnie nagi, słaby, zły
przyszedł nie mówiąc nic, milcząc

został na chwilę by tylko popatrzeć
by nie mówiąc nic gromadzić informacje

chciałam dotknąć jego twarzy z oddali
nie pozwalał na nic, nawet sobie

gdy minęła pierwsza cisza krzyczał
potem pośpieszne składał słowa na nowo

bał się, że wszystko co odkrył zaboli
mimowolnie znikał zawstydzony, obnażony

chwyciłam dłoń bez słowa i przyniosłam
ze sobą to wszystko czego tak pragnął

i w jednej chwili jak kwiat na wiosnę
wybuchł tysiącem kolorów dźwięków

jakby lód pękł już, choć pokrywa
jeszcze tak gruba, nieprzejednana

i został na chwilę z nadzieją
w milczeniu jeszcze lecz słowami

i mogłam go dotknąć choć tylko we śnie
kiedy nie bronił już murów

podróż

jesteśmy tylko pasażerami w podróży, w pociągu zwanym życiem. wsiadamy i wysiadamy na wyznaczonych stacjach, czasem bezimienni, nadzy od emocji, których nie mamy z kim dzielić.

moja podróż rozpoczyna się w momencie, kiedy wszystkie pociągi myślałam, że już odjechały, kiedy się sądziłam, że tak bardzo się spóźniłam. nagle na peronie widzę siebie stojącą nieruchomo, wpatrzoną nadzieją w tunel, z którego lada chwila wyłoni się nowa historia, pełna pasażerów, takich jak ja, spóźnionych, oczekujących. oni już wsiedli, jadą trasą, której nie znają jeszcze, z ufnością, że każdy nowy przystanek da im kolejną odpowiedź. próbuję jeszcze resztką wyobraźni sięgnąć momentu, gdy miałam przy sobie mały bagaż, a teraz urósł tak bardzo, że sama go nie dźwignę.

pociąg staje, ale tylko na chwilę, by pochłonąć mnie całą bez reszty, razem ze wszystkim co niosłam tak długo. widzę jasne oczy konduktora, który krzyczy "odjazd", pospiesznie zajmuję wyznaczone mi miejsce, pośród ludzi bez twarzy. stukot kół odbity od szyn łamie ciszę i jednej chwili wszystko zamiera w tym dźwięku.

w głowie mam obrazy sprzed lat, mijają za oknem jak krajobraz. szybko, bez sentymentu, jak w kalejdoskopie. ktoś przychodzi, zajmuje miejsce obok, patrzy łagodnymi oczyma na mnie, pytająco. rysy twarzy przypominają znajomą twarz, ale nie umiem znaleźć słów, by zapytać kim ów postać jest. jeszcze przez chwilę szukam w pamięci zdarzeń, ułamków informacji, strzępów emocji , kiedy wszystko mija...

nadal stoję na dworcu, próbując ręką dosięgnąć pociągu do marzeń, nie przyjechał, albo już odjechał nie wiem. obrazy się zacierają, z czasem jestem już tylko pasażerem, jak inni, bez twarzy. nie wiem gdzie jest kres, ani jaki jest cel, przecież zawsze była ważna podróż sama w sobie. mam wrażenie, że przegapiłam coś. otwieram oczy, wiatr we włosach wyznacza kolejne godziny, bezwolnie.

może jeśli trochę dłużej zaczekam, może jeśli zmniejszę ten ciężki bagaż, może przyjedzie mój, właściwy pociąg. do wolności.

światło gaśnie na horyzoncie, a mnie się już nigdzie nie spieszy. odległość taka sama i tunel ten sam. życie, przyjedź już życie...